O tym, jak mieliśmy się zaczepić

Rosa

Ze wspomnień krzaczka porzeczki

O tym, jak mieliśmy się zaczepić

Z centralnego zrzeszenia niezależnych ogrodów przyszła dyrektywa, że wszyscy mamy się zaczepić. Nie powiedziano nam jednak, jak, czym i gdzie mamy dokonać zaczepienia.

No i zaczęły się niekończące dyskusje. Żywopłot uważał, że jeśli już zaczepiać się, to tylko pospołu i na zardzewiałej siatce, bo można się zgrabnie wpleść między oczka i ma się najlepszą przyczepność.

Rzep, jak to rzep, stał na stanowisku czepiania się psiego ogona i zażyczył sobie psa, a że niebawem przypadały jego urodziny, czworonóg miał być kupny, a nie jakaś tam zwykła znajda, co się do ogrodu przypadkiem przypałętała.

Przytulia wyznała, że ona może się przyczepić dosłownie wszędzie, gdyż z natury jest bardzo czepialska, ale najbardziej chciałaby dokonać aktu przyczepienia gdzieś w okolicach ostropestu plamistego, bo lubi jego okazałość i dumną postawę. Zaraz też ruszyła w kierunku swego wybranka, ale zaczepiła się swymi sztywnymi i haczykowatymi włoskami o własne łodygi i zamarła w bezruchu. Tyle dobrego z tego wyszło, że w całym ogrodzie nagle zapachniało przyjemnie sianem i wszyscy poczuliśmy się jak na wakacjach.

Wspomnieć w tym miejscu należy, że ostropest, gdy się dowiedział, że przytulia ma się ku niemu, dostał takich bladych plam na swych bezogonkowych i kolczastych liściach, że wszyscy obawiali się, czy aby w nocy nie dojdzie do międzygatunkowego chędożenia. Rabarbar stwierdził, że krzyżówki są wprawdzie w ogrodzie zawsze mile widziane, ale co pożytecznego może powstać z ostropestu i przytulii? Chyba tylko poplamiony ścisk! Coś mi się wydaje, że rabarbar patrzy krzywym okiem na ostropest i jest zazdrosny o przytulię, i pewnie sam chciałby, żeby go przytuliła. Wtedy nie czepiałby się nikogo, bo miałby swoją własną krzyżówkę do zawiązania.

Po kilku dniach burzliwych rozmów i teoretycznych rozważań doszło do przełomu. Pierwszym, który wyłamał się i przystąpił do konkretnych działań, był bluszcz. Zaczepił się o kawałek starego muru w południowym kącie ogrodu i stwierdził, że jest zaczepiony, należy mu się zatem świadectwo zaczepienia, najlepiej cyfrowe. Na nic zdały się tłumaczenia, że na cyfrach to my się wprawdzie w ogrodzie trochę znamy, ale do cyfryzacji to nam tak daleko, jak klonowemu noskowi do w pełni wyrośniętego drzewa.

Bluszcz nie słuchał nikogo, tylko obstawał przy swoim: mamy mu wbić do jego smartfona świadectwo zaczepienia. Na nieśmiałą uwagę jaskółczego ziela, że przecież w ogrodzie nikt nie posiada smartfona, bo nadal, jeśli chcemy z kimś pogadać, to go po prostu wołamy, a nie angażujemy do tego fal radiowych, bluszcz pożółkł ze zdenerwowania na dolnych liściach i oświadczył, żebyśmy się od niego wszyscy odczepili i poszukali sobie kogoś innego do czepiania. Co też zrobiliśmy.

Kalafior, pijąc źródłówkę bez zakąski, oświadczył z przekąsem, że zaczepienie nie jest mu do niczego potrzebne, bo sam potrafi swoją różę trzymać w kupie, więc nie będzie się o nic dodatkowo zaczepiał, ani też z nikim sczepiał. I tymi słowy wywołał przysłowiową rosówkę z kompostownika! Rabarbar bowiem raczył z miejsca zauważyć, że w przypadku kalafiora nie o różę chodzi, lecz o zwykłe mięsiste pędy skrócone, więc niech nie robi z siebie estety. Na takie dictum kalafior ruszył z miejsca na niego, przyłożył mu z kalafiora, a w odpowiedzi rabarbar przyłożył kalafiorowi z liścia — i tak się sczepili, że dopiero poranna rosa była w stanie ich jako tako rozdzielić.

Po miesiącu czepiania się, podczepiania, zaczepiania i sczepiania okazało się, że do dyrektywy, która nadeszła z centralnego zrzeszenia niezależnych ogrodów, zakradł się poważny błąd. Mianowicie wyszło na jaw, że mrówki faraona zjadły dwie litery: „s” i „z”, które często w moim ulubionym języku występują w dwupaku, jako „sz”. Oznacza to, iż kazano się nam zaszczepić, a nie zaczepić. Jako że faraonki zamieszkują zazwyczaj siedziby dwunożnych, a nie ogrody, od razu domyśliliśmy się, co jest grane i kto naprawdę jest sprawcą całego zamieszania.

I wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa chryja. Tym razem musieliśmy zmagać się ze szczepieniem i szczepionkami, o czym jednak pisać nie będę, bo nie chcę siedzieć. Krzaczki porzeczki wolą stać, gdyż taka jest ich naturalna postawa i odwietrzna potrzeba.

© Dariusz Muszer