„W broszurze reklamowej Kosmonetu możemy przeczytać: Homepage Boga nie jest tajemnicą, gdyż tajemnic już żadnych nie ma. Wszystkie informacje są jawne i dla każdego, bez wyjątku, łatwo dostępne. […] Chcesz wiedzieć, kto kogo i w jaki sposób zabije za dwie godziny w Bangkoku, zaraz się dowiesz. Będziesz znał nazwisko mordercy, zanim morderstwo zostanie w ogóle popełnione. Możesz dowiedzieć się wszystkiego, dosłownie wszystkiego o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości…”
…przeczytamy na jednej ze stron najnowszej powieści Dariusza Muszera, zatytułowanej Homepage Boga (Forma 2013). To nie przypadek, że wybieram właśnie ten fragment, by rozpocząć prezentację książki autora Wolności pachnącej wanilią (Forma 2008). Homepage… ma bowiem dwie, synchronicznie działające strony i dlatego – zaznaczę już na wstępie – czyta się ją, by tak rzec, w podwojeniu, dosłownie i w równoczesnej, zironizowanej odwrotności niemal każdego konstatującego zdania, czyli – przepraszam za oczywistość – w ciągłym teraz, to znaczy po i zarazem przed lekturą. Czyta się ją nieustannie w czasie. Czas, takie odnoszę wrażenie, to najważniejszy bohater tej książki, choć słabo dostrzegalny, bo przesłonięty woalem nieśmiertelności pojawiających się w niej postaci, wielokrotnie przechodzących generalne remonty lub obdarzonych mocą samoodnowienia, jak choćby Gepin, główny bohater i narrator w jednej osobie, u którego plemniki, z racji amputacji między innymi nasieniowodów, przenikają bezpośrednio do krwi, doprowadzając do regeneracji organizmu. Brzmi fantastycznie!
Dariusz Muszer – zdaje się – sam podpowiada, w jakiej konwencji gatunkowej należałoby Homepage… sytuować, a jest to wskazówka przewrotna: „Ludzie z przeszłości – mówi Doktor Multer do Gepina – wezmą pańską historię za fantastykę naukową, a to już połowa wygranej. Ziemianie uznają, że pan sobie to wszystko wymyślił, i nikt niczego nie będzie mógł panu zarzucić” (s. 168). Toteż wśród możliwych odniesień, inspiracji, najczęściej lub niemal zawsze, przywoływany jest Stanisław Lem. Tymczasem jednak – oto paradoks, w którym zresztą kumuluje się ogromna siła tej powieści – ludzie z przeszłości na dobrą sprawę nigdy tej książki nie przeczytają, a już tym bardziej nie przeczytają jej ludzie z przyszłości. Obu wymiarów czasowych de facto nigdy nie było i nie będzie. Oto możliwie niemożliwy fenomen pisania, z którego Muszer w pełni zdaje sobie sprawę i który doskonale rozgrywa w autotematycznej warstwie swej powieści. Nie dziwi wobec tego fakt, że główny bohater uświadamia sobie w pewnym momencie schizofreniczny stan własnego bytu, życie, które w swym rozwarstwieniu okazuje się li tylko symulacją („Jest mnóstwo różnych ról do obsadzenia w tej naszej symulacji, którą nazywamy życiem” (s. 36):
Zanim rozpoznałem znaczenie moich dylematów, zanim do głębi pojąłem, że żyłem po prostu jednocześnie w dwóch różnych wymiarach i koniec, i że wszystko, co widziałem oraz co przeżyłem, było jedną i tą samą rzeczywistością […] I tak to żyłem sobie dwoma egzystencjami synchronicznie, a wszystko, co przy tym odczuwałem, było intensywne jak nigdy dotąd (s. 131).
Muszer zatem wymaga lektury ostrożnej i podejrzliwej, lecz zarazem projektuje „zerowego” czytelnika (ustawionego w neutralnym punkcie), który – mając świadomość zastosowanych konwencji – jednocześnie nie daje się złapać w zastawioną przez nie pułapkę. Sugestywność pojawiających się w Homepage… opisów scen, wynikająca z jej słowotwórczego potencjału (symptomy międzyczasu), swobody i giętkość języka, nie mają w tym przypadku nic wspólnego ze szlachecką gawędą – i to jest prawda – choć zarazem ze zdwojoną siłą na nią wskazują (to też prawda). Tyleż z neutralnym humorem, dowcipem mamy tu do czynienia, co z głęboką, obosieczną ironią, wykpiwającą schematyzm odbioru, pewność stawiania jakichkolwiek diagnoz, pocieszenia płynące z rozumienia.
Jeśli chcielibyśmy z tej książki wyprowadzić artystyczny zamysł autora, odsłonić nieco jego świadomość twórczą, to uwagę powinniśmy ponownie skierować na postać Gepina, który pisze w sposób – nie ma co ukrywać – doskonały, co tyle mniej więcej oznacza, że on swych wspomnień – w tradycyjnym sensie – w ogóle nie spisuje. Osiąga „wyższą” formę pisma, która wymaga zmiany składni, a tym samym przekroczenia jej reguł: żyje swą książkę przy pomocy kciukompa, żyje ją pismem wbudowanym w ciało, kosmicznym pismem ciała lub przynajmniej doskonale doń przylegającym, zsynchronizowanym z życiem, nieprzesuniętym, a jednak rozszczepionym. Gepin, inaczej mówiąc, pisze tak, jak być może „przed wiekami” chciał pisać Norwid, ów rzekomo największy – zdaniem jego matki, Natalii Filipownej – poeta-wizjoner.
[…] ubóstwiała Cypriana Kamila Norwida, którego uważała za największego wizjonera i poetę wszystkich czasów. W tym przypadku miałem zupełnie odmienne zdanie i często się sprzeczaliśmy. Dla mnie Norwid był wyłącznie utalentowanym uparciuchem, który wzbraniał się zrozumiale pisać, a jego wizje uważałem za bajki dla grzecznych dzieci. […] Jego literackie dzieło pojawiło się ponownie dopiero wiele dziesięcioleci później w Europie i wywołał0 falę zachwytów. Nikt nie podejrzewał wtedy nawet, że literatura Norwida dotarła do Polski przez puste pola koordynacyjne i tylko dzięki nim przetrwała dla potomności. Nikt się bowiem nie spodziewał, że żyjemy w symulacji (s. 73).
Wizjonerstwo nie polega wszak na potocznie rozumianym przewidywaniu przyszłości, podejrzliwie brzmiącym „wyprzedzaniu” własnej epoki. Prawdziwe wizjonerstwo – zdaje się twierdzić Gepin – polega na możliwej niemożliwości, czyli odśrodkowej negacji negacji teraźniejszości, likwidacji przesunięcia w jej absolutyzacji: „Tutaj wszystko jest takie pierwotne, jakby jeszcze nietknięte, początek i koniec w jednym” (s. 26). Dlatego skłonny byłbym twierdzić, że Gepinowi, ale też innym postaciom (Lezginka, Wrzesień) przyświeca idea „słabej” nieśmiertelności, umierania i odradzania się w „rozszczepionej ciągłości” teraz. I dlatego również Homepage…, wbrew temu, co się o niej pisze, przywdziewa zaledwie słowny kostium science-fiction, a właściwie science-fiction-fiction, podwójny kostium, który ma ściśle określoną funkcję: upłynniając (czasowe) granice, stwarza nieistniejący świat. Koło się zamyka. Jako „prawdziwie” napisana książka uświadamia czytelnikowi, że ze stosunku przyszłości do przeszłości wynika tylko i aż inna wariacja tych samych elementów (słów).
Nie zrozumiałeś do końca jej idei – zdaje się uświadamiać Rusłan Ludmiński swojego syna i poniekąd również czytelnika – Homepage Boga nie służy temu, aby poznawać realną, lecz jedną z możliwych przyszłości. Wszystko, co na niej jest zapisane, jest wyłącznie zaleceniem, wariacją różnych przypadków, które mogą się przydarzyć. Jeśli nie w tym, to w następnym życiu, jeśli nie w tym, to w paralelnym świecie. Jętka jednodniówka, lecąc nad wodą, ciągnie za sobą ślady, które dla multiwersum są tak samo znaczące i dostrzegalne, jak te, które pozostawia statek kosmiczny w bezprzestrzennej próżni albo jakaś planeta obiegająca Słońce, albo jakieś uniwersum oddalające się od innego uniwersum (s. 86).
Jaka jest w gruncie rzeczy różnica pomiędzy „obozem koncentracyjnym” z przeszłości a „obozem zbornym” z przyszłości lub też jaka jest różnica pomiędzy cyniczną frazą zamieszczoną na bramie w Auschwitz a kopaniem kolejnego dołu w celu zasypania dołu poprzedniego? Jaka jest różnica między pierwszym kosmonautą a „czwartym pierwszym” kosmonautą? Inne wciąż powraca w tym samym obrocie koła, co ma bezpośrednie przełożenie na strukturę powieści. Homepage… Dariusza Muszera to przede wszystkim niezwykle interesujący zbiór epizodów z życia Gepina, składających się na multiwersalną refleksję filozoficzną na temat pisania (się) życia. Można ją czytać linearnie, ale kompozycja tej książki w żadnej mierze linearności nie zakłada, dlatego też całkowicie dowolna kolejność poszczególnych rozdziałów w lekturze również jest możliwa. Tematyka krąży tutaj wokół, zawsze wokół tożsamości różnicy, centralnego problemu, który sięga – dosłownie – samych „źródeł”. Nazwisko głównego bohatera i narratora powieści w jednej osobie nie jest przypadkowe. Moglibyśmy pokusić się w tym miejscu o ostrożne odsłonięcie jego etymologii. Być może sygnatura tej postaci to kompilacja nazw dwóch miejsc: Górzycy i Rzepina, a zatem, jak przyznaje w jednym z wywiadów sam Dariusz Muszer, nawiązując przy tym do kwestii własnego życiorysu: nazwy miejsca urodzenia oraz jednego z miast, w którym żył najdłużej. Gepin odsyłający niewątpliwie do własnego stwórcy, to ni mniej, ni więcej Muszer jeszcze piszący i Muszer już napisany. Muszer rozwarstwiony. A pomiędzy – warunek możliwości tej książki. Śmierć zawsze nieobecnego Boga, jako mimo wszystko twierdząca odpowiedź na jedno z głównych pytań postawionych w książce: „Czy nicość może się jeszcze opróżniać?” (s. 151) Nicość wy-próżnia się nieustannie.
ProArte, 3 (121) 2014
EleWator, 2/2014
© Grzegorz Pertek