Są tacy, którzy twierdzą, iż nie spotyka się na polskich cmentarzach żartobliwych napisów nagrobkowych. Są też tacy, którzy utrzymują, że rzadko, bo rzadko, ale coś tam z tej grządki literackiej znaleźć można. Słyszy się tu i ówdzie, jak to ktoś, gdzieś, kiedyś widział wyryty na marmurowej płycie komiczny dwu- lub czterowiersz, ale głowy za takowe plotki nikt jakoś złożyć nie chce. Cóż, przyjrzyjmy się przez chwilę żartobliwej poezji napisanej przez żywych ku czci zmarłych, czyli zobaczmy, jak żywi przymrużają oko w strachu przed śmiercią.
Za twórcę pierwszych polskich żartobliwych epitafiów należy uznać nie kogo innego, tylko samego Jana z Czarnolasu. Oto, jaki autor „Trenów” wystawił nagrobek niejakiej Rózynie:
Tu syta wieku leży Rózyna;
Lecz tylko wieku, ale nie wina.
Nie stoi o mszą ani o dzwony,
Wolałaby dzban piwa zielony.
Mistrz Kochanowski spłodził również epitafium dla konia, który „mógł z wiatry w zawód biegać”, a nie mógł „nieszczęsnej śmierci się wybiegać” (tj. uciec przed śmiercią), jak i dla kota burego, który „był w łasce u ludzi”, ale zaczął wyjadać ptaki z gołębnika, za co… „Dałeś gardło, nieboże, i wisisz na dębie / A twej śmierci i myszy rade, i gołębie”. Cóż, śmierci kota pewnie radzi są również ludzie, którzy nieszczęśnika na dębie powiesili, ale o tym poeta milczy.
Miłośnik wielki lip i miodu syconego nie zapomniał napisać nagrobka „opiłej babie”, w którym pijak-żywy gwarzy sobie z pijaczką-zmarłą, a wszystko kończy się rozbrajającym oświadczeniem niewiasty: „Nie byłam trzeźwa jako żywa”, czyli: za żywota chodziłam ciągle na bani – by użyć współczesnego żargonu. Dostaje się również od Mistrza skąpcom w „Epitafium Sobiechowi”:
Wszyscy ludzie, którzy cię za żywota znali,
Siła o twych pieniądzach, Sobiechu, trzymali;
Alem ja tego doznał w twej własnej potrzebie,
Że nie tyś miał pieniądze – one miały ciebie.
Teraz trochę o żartobliwych epitafiach w wiekach późniejszych. Jan Bystroń, etnograf i socjolog, w książce „Napisy” podaje, że na grobie pewnego krakowskiego mistrza guzikarskiego, pochowanego między córką a żoną, widnieje taki oto epigram:
Tu leży Guzik między dwiema pętelkami,
Panie Boże racz się zmiłować nad nami.
Podobnież na grobie pewnej damy krakowskiej miał ongiś widnieć czterowiersz:
Tu leży Katarzyna z cnych … domu,
Która przez całe życie nie dała nikomu,
Prócz OO Jezuitom wioskę, ziemi ciało,
A duszę swoją Bogu – i dobrze się stało.
Nazwisko dziewicy Katarzyny pozostanie zapewne do końca świata nieznane, epigram może przetrwa w pamięci ludzi lub w archiwach. Intencje twórcy nagrobka były z pewnością czyste, ale potoczny język polski spłatał mu zaskakującego figla. A może rzeczywiście hojna ziemianka przez całe życie nie dała nikomu? Nie licząc oczywiście wioski.
Wspomniałem już, że można by sądzić, iż współcześnie nie spotyka się żartobliwych napisów nagrobnych, ale… Jacek Kolbuszewski, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, w przepięknej i wybitnej książce „Wiersze z cmentarza” podaje takie oto wierszyki, które ponoć ktoś przeczytał na współczesnych miejscach wiecznego spoczynku:
Tu spoczywa moja wierna żona,
Spokój doczesny mam ja, a wieczny onaTu leży mój mąż,
Który bił mnie wciąż,
Śpij spokojnie w grobie,
Ulżyłeś mnie i sobie.
Te dwa ostatnie epitafia jako żywo przypominają niektóre fraszki nieżyjącego już, niestety, Jana Sztaudyngera, a znalezione zostały prawdopodobnie w Krakowie w 1960 roku i w Warszawie. I tak to właśnie jest z tymi polskimi żartobliwymi napisami nagrobkowymi: niby są, a w rzeczywistości ich nie ma. Może dlatego, że do Śmierci podchodzimy nabożnie i poważnie, boimy się Jej, bo chociaż zmieniła staromodną kosę na upiorny atomowy grzyb, wciąż pozostaje Kimś nieznanym, Kimś tajemniczym – Panią, którą spotyka się tylko raz. Na płytach nagrobnych ryjemy napisy, które wyrażają nasz strach przed nicością, żal za przemijaniem, czasem bunt przeciwko bezlitosnemu Losowi. Zwykle jednak umieszczamy tylko dwie daty: narodzin i śmierci – i sami nie wiemy, jak wiele te dwie daty z życia jednego zapomnianego człowieka mogą powiedzieć przypadkiem przechodzącemu cmentarną alejką.
Wspomniany już Jan Sztaudynger pod koniec swojego życia napisał wiele epigramów o życiu i śmierci. Jego córka zebrała je w tomie „Życie, przemijanie…”. Pozwolę sobie zacytować jeden z nich pt. „Łąki zielone”:
Nie spieszno mi na tamtą stronę,
Tu łąki takie zielone…
Cóż, panie Janie, pan już Tam jest. Kiedyś trzeba będzie dołączyć.
© Dariusz Muszer