Oto mam przed sobą kolejny już tomik wierszy Dariusza Muszera, jakże odmienny od tych, jakie ostatnio dane mi było czytać. Nic też dziwnego, że czytałem go na wstrzymanym oddechu. Autor zabiera nas w podróż do swojej małej ojczyzny. I chociaż zamysł ten sam w sobie nie jest nowy, szczególnie pośród znanych mi poetów tworzących na emigracji, autor „Księgi zielonej kamizelki” zaskoczył mnie przede wszystkim malarskim spojrzeniem na otaczający go świat, na tę jedną jego cząstkę, którą od paru lat wybiera świadomie jako cel swoich podróży. Oto nagle w ten zimowy czas uradował mnie pięknem i spokojem przyrody, pokazując ją w sposób zupełnie nowy, dotąd jeszcze nie wyemitowany. Nic dziwnego, że tak chętnie wybrałem się w tę podróż z poetą. Muszer nie wędruje za oceany, nie pokazuje nam palcem na uroki wielkiego świata – wiedzie nas w zacisze tuż za miedzą, do kraju w końcu nam bliskiego, gdzie słowo Narwik nakazuje uchylić czapkę przed naszymi rodakami. Także teraz, przed Dariuszem Muszerem, gdyż jego starannie wydany zbiorek o krajobrazach Norwegii może liczyć na ważne miejsce w kulturze tamtego kraju. Oby tak się stało.
Autor nie sili się na stylizację, panuje nad językiem i, jako wrażliwy obserwator świata, ma dużo do powiedzenia. Nigdy nie posądzałem go o liryzm, znając jego wcześniejsze tomiki wierszy. Wędrując po Norwegii, stawia kroki ostrożnie, zaskakiwany raz po raz wiecznie trwałymi mitami, o które się ociera, które smakuje. W tej poezji zachwyca wszystko to, czego dotknie spojrzenie autora, nawet to przelotne. Nade wszystko jednak przyroda, którą kocha, rozumie i potrafi dostrzegać w najdrobniejszych jej szczegółach. On potrafi się z nią stapiać i jednoczyć, stawać się jej cząstką serdeczną. Ważna jest dla niego przestrzeń, ale także każdy listek, zmarszczka wody na potoku, drżenie kropelek rosy o świcie, paleta barw, jaką układa zachód słońca na fiordzie. To obca przyroda, inna, a jednak Muszer ją właśnie zaakceptował, nad nią się zamyślił. Jest jak ktoś, kto nagle wyszedł z chłodnej sieni XIX-wiecznej kamienicy wprost w szeroką bramę wjazdową do widoków dotąd niewidzialnych. Tak, on potrafi z niezwykłą wrażliwością patrzeć na świat, pokazuje nam palcem na to, co dotąd nie było przez nas, czytelników-wagabundów, dostrzegane. Zna niebezpieczeństwa, jakie dla rodzaju ludzkiego niosą próby zdominowania natury. On widzi właśnie świat przez przyrodę, ale i poprzez człowieka, choć tak mało o nim mówi. Te mikrowiersze to zarazem wielkie sceny świata. A zatem wiemy już czym jest poezja Muszera. A o czym ona?, zdaje się przekornie pytać autor i sam sobie odpowiada: A o tym i owym. Dodaje potem: O wszystkich ośmiu stronach fiordu.
„Księga zielonej kamizelki” to „liryczne zapiski z wędrówek po Norwegii w latach 1992 – 1994”. W końcu mógłbym policzyć i napisać prawdę, ile to razy poeta odwiedzał kraj Knuta Hamsuna, w którym – jak sam to wyznał ongiś publicznie – jest zakochany. Męska to miłość i oddanie w najlepszym tego słowa znaczeniu. Mogę zapewnić Czytelników, że właśnie Dariusz Muszer mógłby najpiękniej o tym wielkim pisarzu norweskim opowiadać, i to bez końca. Czy to przypadek, że Muszer z Hanoweru kroczy właśnie po zarośniętych ścieżkach laureata Nagrody Nobla? Nie wiem, pozostanie to ich wspólną tajemnicą. A więc Muszer był raz jeszcze w tym urokliwym kraju, w roku 1995. W tym roku pojedzie tam również. I w przyszłym, i…
Dla mnie Dariusz Muszer to swego rodzaju wędrujący… łoś lub biały renifer, wybierający ścieżki urokliwe i nieuczęszczane, przez to obce innym. On pije wodę tylko z krystalicznie czystych źródeł, ze strumienia Bergesĺi czy Saudasjřen, lub w paru innych, znanych tylko jemu miejscach. Każdy zapis poetycki jest chwilą. Chwila jest poezją, zapisem. Podczas tej drogi Muszer rozmawia z owcą i opuszczoną leśną chatą, ze skoszoną łąką i górą wysoką, ze świerkiem i koślawą brzozą, obok których każdy inny wędrowiec przeszedłby bez jakichkolwiek skojarzeń. Potrafi rozmawiać z nagrobkami cmentarnymi i mgłą, z kamieniem w potoku i dziurą w niebie. I wreszcie są też rozmowy z samym sobą, bodajże najtrudniejsze. I prosta to rozmowa, i niezwykle proste obrazy, malowane słowem oszczędnym a wymownym. One to, miast kolorowych fotogramów, winny znaleźć się w przewodnikach po Norwegii. Może ktoś wpadnie na taki właśnie pomysł po przetłumaczeniu tych wierszy na norweski. Pogaduszki z trollami natychmiast wpisywane są w kajet wędrowca, aby nie spadły ze stromej skały lub nie utopiły się we fiordzie.
Udana jest oprawa plastyczna Tomasza Paczewskiego, który wykorzystał na okładce, jak i stronach tytułowych, motywy graficzne z książki Paula B. Du Chaillu „Im Lande der Mitternachtssonne” wydanej w Lipsku w 1882 roku.
Długo nie odkładałem książki po jej przeczytaniu i do dziś nie znalazłem dla niej miejsca na półce. Niech będzie pod ręką, choćby przez tę zimę, białą, mroźną, z jej cudownymi pejzażami malowanymi słowem poety. I tak chciałbym jeszcze do niego zawołać: Hej, unieś i mnie, wielki, biały ptaku!
Dziennik Polski
© Kazimierz Ivosse
Dariusz Muszer: Księga zielonej kamizelki. Liryczne zapiski z wędrówek po Norwegii w latach 1992 – 1994, Topos, Sopot; Erulier Verlag, Hannover 1996.