Baśnie norweskie (2) – Mysz domowa i mysz górska

Mysz domowa i mysz górska

Były sobie kiedyś mysz domowa i mysz górska, które spotkały się na skraju lasu. Mysz górska siedziała w leszczynowym krzewie i zbierała orzechy.

Cześć pracy! – powiedziała mysz domowa. – Czyżbym spotkała krewniaczkę tak daleko od wioski?

Na to wygląda – odparła mysz górska.

Zbierasz orzechy i wracasz do domu? – zapytała mysz domowa.

Muszę, jeśli chcemy przeżyć zimę – odrzekła mysz górska.

W tym roku orzechy są duże i pełne, więc raczej chyba nikt nie umrze z głodu – rzekła mysz domowa.

Pewnie tak! – zgodziła się mysz górska mysz i opowiedziała, jak dobrze im się żyje i że wszyscy są zadowoleni.

Domowa mysz stwierdziła, że chyba jednak jej powodzi się lepiej, na co mysz górska oświadczyła, że nigdzie nie jest tak dobrze, jak w lesie i na fieldzie, zatem ona ma najlepiej. Mysz domowa upierała się, że nikt nie ma lepiej od niej. Nie były w stanie się zgodzić, która z nich ma rację. W końcu umówiły się, że odwiedzą siebie wzajemnie na Boże Narodzenie, żeby zobaczyć i posmakować, której z nich lepiej się powodzi.

Mysz domowa jako pierwsza wybrała się na przyjęcie bożonarodzeniowe. Podążała przez lasy i głębokie doliny, gdzie mysz górska przeniosła się na zimę, a droga była długa i ciężka. Wiał silny wiatr i wszędzie leżał wysoki, sypki śnieg. Zmęczona i głodna dotarła w końcu na miejsce. „Teraz przydałoby się coś porządnego do jedzenia” – pomyślała.

Mysz górska zgromadziła całkiem niezłe zapasy: były tam i orzechy, i kłącza paproci, i mnóstwo innych korzonków, a także wiele innych dóbr, które rosną w lasach i na łąkach. Wszystko to składowała w norze, głęboko pod ziemią, gdzie nie docierał mróz. W pobliżu tryskało również źródło, nie zamarzające przez całą zimę, i mogła z niego pić tyle wody, ile dusza zapragnie.

Wszystkiego było w bród, jadły więc i piły do syta, ale mimo to mysz domowa uważała, że to jedynie strawa dla biedaków.

Z pewnością tym jadłem można się najeść – powiedziała – ale to wszystko, nieprawdaż? A teraz zapraszam cię do mnie w odwiedziny, zobaczysz, jak my żyjemy.

Mysz górska powiedziała, że przyjdzie, i nie minęło wiele czasu, a się zjawiła.

Domowa mysz jeszcze przed Bożym Narodzeniem skrzętnie zbierała wszystkie resztki świątecznych potraw, które pani domu upuściła na podłogę podczas prac kuchennych. A były tam kawałki sera, bryłki masła i łoju, okruchy ciast i chleba z kwaśną śmietaną, i wiele, wiele innych przysmaków. W misce pod czopem do beczki z piwem znajdowało się zawsze coś do picia. Cały dom był pełen wspaniałości wszelakiego rodzaju. Myszy jadły i żyły sobie jak pączki w maśle. Takich potraw mysz górska jeszcze nigdy w życiu nie kosztowała, opychała się więc ze smakiem i wciąż nie miała dość. W pewnej chwili poczuła jednak pragnienie, bo też jadło było ciężkie i tłuste, jak stwierdziła, zatem teraz musiała się wreszcie czegoś napić.

Nie ma to jak piwo, tutaj się napijemy! – powiedziała mysz domowa, wskoczyła na krawędź miski postawionej pod czopem do beczki z piwem i napiła się spragniona. Ale tylko trochę, ponieważ znała piwo bożonarodzeniowe i wiedziała, że jest mocne. Mysz górska uznała, że to wspaniały napój, a że nigdy wcześniej nie próbowała niczego poza wodą, chłeptała piwo łyk za łykiem, jakby piła wodę. Lecz nie była nawykła do mocnych trunków. I zanim zdążyła zejść z brzegu miski, już się wstawiła. Kręciło jej się w głowie, a nogi plątały. Zaczęła biegać i skakać z jednej beczki piwa na drugą, tańczyła i przewracała się na półkach między filiżankami i talerzami, popiskiwała i skowyczała niczym jakiś szaleniec lub pijak – bo też była pijana!

Nie zachowuj się tak, jakbyś dopiero co zeszła z gór! – zganiła ją mysz domowa. – Po co to całe zamieszanie? Nie rób takiego rabanu, bo mamy tu surowego sołtysa.

Mysz z gór powiedziała, że nic ją to nie obchodzi, bo ma wszystko gdzieś.

Ale na włazie do piwnicy czaił się kot i słyszał zarówno wszystkie rozmowy, jak i krzyki. I w tym momencie, gdy pani domu otworzyła właz, gdyż chciała zejść na dół, żeby utoczyć z beczki piwa, kot wskoczył do piwnicy i złapał mysz górską. I wtedy zaczął się dopiero taniec! Domowa mysz wślizgnęła się do swojej dziury i z bezpiecznej odległości obserwowała, jak mysz górska w jednej chwili wytrzeźwiała, gdy poczuła na sobie kocie pazury.

Drogi sołtysie, mój drogi sołtysie, bądźże łaskawy i daruj mi życie, a opowiem ci baśń! – powiedziała górska mysz.

No to zaczynaj! – rzekł kot.

Dawno, dawno temu były sobie dwie małe myszy – zaczęła górska mysz i zapiszczała przeciągle i żałośnie, ponieważ chciała wydłużyć opowieść i zyskać na czasie.

No to nie były same – stwierdził kot.

I wtedy miałyśmy kawałek mięsa, który chciałyśmy sobie upiec.

Żeby nie umrzeć z głodu – wtrącił kot.

Potem umieściłyśmy pieczeń na dachu, żeby dobrze wystygła – powiedziała mysz górska.

A więc się nie poparzyłaś – mruknął kot.

Wtedy przyszedł lis i wrona, zabrali nam pieczeń i zjedli – powiedziała górska mysz.

A ja zaraz zjem ciebie! – zawołał kot.

Ale w tym samym momencie pani domu zamknęła z hukiem właz do piwnicy i kot tak się przestraszył, że wypuścił mysz z łap. Czmych! – i mysz górska zniknęła w dziurze myszy domowej. A stamtąd prowadził korytarz prosto w śnieg, i mysz górska nie zamierzała dłużej zwlekać z powrotem do domu.

I ty mi mówisz, że masz tak wspaniale i że żyjesz najlepiej?! – powiedziała do myszy domowej. – Niech Bóg błogosławi moje skromne progi, bo lepiej mi służą niż to wielkie gospodarstwo z tym jastrzębiem w skórze sołtysa! Dobrze chociaż, że jakoś udało mi się ujść z życiem.

© Dariusz Muszer