Kiedy już wytrujemy i wystrzelamy wszystko, co się nadaje do zjedzenia, nastanie zwieńczenie cywilizacji: era powszechnego kanibalizmu…
Tytuł tej oprawionej w płomienną okładkę powieści (klasa okładkowych grafik, w tym przypadku autorstwa Rafała Babczyńskiego, jest znakiem firmowym FORMY) może nasuwać skojarzenie z biblijnym Wzgórzem Czaszki, Golgotą. Jednak pożywna i lepka substancja tego miejsca przypomina raczej inny nowotestamentowy adres: „Wrzucił więc pieniądze do świątyni, odszedł stamtąd i powiesił się. Arcykapłani (…) po naradzie kupili za nie Pole Garncarza na cmentarz dla pielgrzymów. Dlatego to pole nazywa się Polem Krwi aż do dnia dzisiejszego” (Mt 27,5-8). Cóż, dla tych czytelników, którzy mają za sobą lekturę Rzeźni nr 5 Kurta Vonneguta Juniora, nie będzie to pierwsza kopalnia trupów.
Początek Pola Czaszek wprawić może w konsternację. Steampunkowa fantastyka Prologu, erupcja pangalaktycznych pomysłów jakby wydłubana z głowy Kilgora Trouta (pisarza SF, któremu, jak wiemy, Kurt Vonnegut Junior udowodnił, że jest wymyślonym przez niego bohaterem literackim), pan Toco o wielu rękach, półgłów rozmnażający się bezpłciowo, który mówi wierszem, trójgłowa Kruhtorin z miękkim dyskiem w wątrobie. A potem Skarga Ziemi, w której ironiczny grymas rzednie pod ciężarem patosu, a eksplozywną fantazję zastępuje ekoideologia rodem z sekty czcicieli Gai.
Wreszcie rozdział pierwszy: czytelnik wkracza w sam środek jednego z wątków tej historii. Bo Pole Czaszek to opowieść wielowątkowa, dość opasła i na ogół achronologiczna. Retrospekcje i antycypacje kicają po czasie i przestrzeni, dając efekt symultaniczności, dziania się wszystkiego naraz. Stopniowo jednak układają się te puzzle w obraz spójny i pełny, a taka koncepcja narracji okazuje się mieć ręce i nogi – daje wgląd w świat przedstawiony z zewnątrz, z perspektywy pozaświatowej. Bo oto dowiadujemy się, że wszechświat jest cząstką, fragmentem, elementem, czwórwymiarową klatką w niekończącym się, multiwymiarowym szeregu wszechświatów możliwych, multiwersum. Z takiej perspektywy kosmiczna zagłada staje się niewiele znaczącym epizodem. „To, że pierwsza osiadła na Ziemi ludzkość własnoręcznie i własnobombnie się wytępiła, nie wymagałoby nawet najkrótszej wzmianki w multiwersjańskich kronikach”. Cywilizacyjne samobójstwo ludzkości można skwitować wzruszeniem ramion, szyderczym skrzywieniem, można go użyć na materiał do anegdoty, zagadki, literackiej zabawy…
Jak wszystkie dzieła kosmicznej fantastyki, nie jest wcale Pole Czaszek wizją świata odległej przyszłości ani świata odległych planet. Jak wszystkie dzieła kosmicznej fantastyki Pole Czaszek zdaje sprawę z całkiem tutejszych i całkiem dzisiejszych niepokojów i traum. Bio- i nanotechnologie, inżynieria genetyczna, cyborgizacja i wirtualizacja, wszystkie te czynienia sobie Ziemi poddaną, przeplatają się z opresją władzy i kapitału, z manipulacją i rewoltą, większości przeciw mniejszościom i vice versa… Transpłciowość i transgatunkowość. Surogacja, pierwomatki i wtórmatki. „Przyszedłem na świat w ramach najnowszego programu prokreacyjnego naszego rządu”.
Muszerowska przestrzeń kulturowa to nie sterylny ład Huxleyowskiego nowego wspaniałego świata, to postapokaliptyczny tygiel, kipiel chaosu. Skumulowane i skulminowane wszystkie cywilizacyjne lęki składają się na wizję, wobec której świat The Walking Dead to niemal sielanka. Bo na przykład wśród społecznych kast i gatunkowych hierarchii wszystkich tych niedoludzi i postludzi najniżej stoją – raczej leżą – żywe lodówki, ludzkie kadłuby z poucinanymi kończynami, „delicatessen” służące jako rezerwuar pożywienia rozprowadzanego przez gildię Rzeźników…
Dzieje się dużo i szybko. Askarysi i Technoci, joldacy i szczurzonie, twaroggi i Lunacy – rozpychają się w zatłoczonych i kurczących się ekologicznych niszach, nie przebierając w środkach, wspinając się na coraz wyższe stopnie przerażenia, zawziętości i sadyzmu, walczą o przetrwanie i dominację. Pomiędzyni, mieszacze genów, wszczepiacze czipów. Reinkarnacja to przeflancowanie na równoległą Ziemię w następnym życiu. Dariusz Muszer – przewłóczywszy czytelnika przez najmroczniejsze kazamaty cywilizacji śmierci, przez epizody bryzgające okrucieństwem rodem z najdzikszych komputerowych gier – potrafi zagrać czytelnikowi na nosie, zademonstrować dystans i deziluzję, kiedy na przykład wprowadza bohaterów o wspacznych imionach (Kared i Aknah – zgoda; ale Ynadagzor?) albo fabularne prześwity, spoza których wygląda świat arkadyjski, świat słodkiej idylli…
Ostatecznie, przemierzywszy zwroty akcji, rewolucje, zwały trupów i technologiczne apokalipsy, spostrzegawczy czytelnik ma szansę dowiedzieć się, że właśnie przeczytał kolejną opowieść o miłości (tej samej, która, jak to skonstatował zdegustowany Woland, niespodzianie i zdradziecko wciska się w najmniejsze szparki). A plastrem na zbolałą wrażliwość będzie wzniosły finał. Ale nie będę uprzedzał wypadków…
Lubię takich literackich łobuzów i hardkorowców, pod warunkiem, że bałagan, który rozpętują, uzasadnia jakiś sensowny powód. Pole Czaszek spełnia ten warunek z nawiązką. Warto było.
© Wojciech Czaplewski
Dariusz Muszer „Pole Czaszek”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2017, str. 318
Pierwodruk: Latarnia Morska, 2 stycznia 2018