Panna Franciszka
Gdy w końcu objęło ją wysokie lustro
wiedziała – jestem piegiem pośród twarzy
i stawała, i na próżno, na czubkach, w butach
też ciało głaskała, by ciepło odtaić
Rudych włosów nie czepiały się loki
oczy nie błyszczą same z siebie, obok łez
Tylko wieczorem marzyła o udach
a suche i do końca pozostaną
Miała zielonego ptaka; nie potrafił śpiewać ciszej
Udusiła kanarka w tydzień po prezencie
i klatkę do kubła, w nocy zagrzebała
pod obierkami, popiołem, z resztkami odkurzacza
Wróciła; w pokoju położyła „Pana Tadeusza” na stole
jubileuszowe wydanie, duże, z obrazkami Andriollego
i czytała, w księżycu, do rana
trzydziesty, może setny raz
Nie dotarła już nigdy za daleko
W czterdziestym czwartym roku życia
wyprzedziła swoją śmierć
jak wiatr wyprzedza spadające liście
z tomu „Dzieci krótszej nogi Syzyfa”