(Felieton z życia wyższych sfer)
Agata J. kopnęła Zuzannę G. w tyłek. Cios zadany został znienacka i podstępnie, a mianowicie wtedy, gdy Zuzanna G. pochylała się, by podnieść upuszczone na podłogę ciastko tortowe. Obie panie uczestniczyły w raucie, czyli uroczystym zebraniu towarzyskim bez tańców i swawoli, u doktora H., co oznacza, że należy zaliczyć je do bardziej majętnych niewiast w mieście G. To, że pozycję swoją zawdzięczały pewnym delikatnym operacjom finansowym mężów, nie ma dla opowieści większego znaczenia. Tym bardziej, że mężowie ci zaliczani są do elit politycznych województwa.
Jako się rzekło, kopniak został wymierzony. Zuzanna G. upadła na buzię i rozkwasiła sobie cudownie zadarty nosek. Jednakże nie nosek i nie kopniak stał się przyczyną pojedynku, tylko poplamiona ciastkiem tortowym i rozdarta suknia – prosto od Diora, z Paryża.
Panie wyznaczyły sobie spotkanie na polanie w lesie położonym na terenie nadleśnictwa Ł. Dokładniej to było tak: Zuzanna G. nakazała Agacie J. stawienie się, gdyż w przeciwnym wypadku dyrektor J., mąż Agaty, może polecieć. Agata J. miała dość tego, by mężczyzna jej życia latał ciągle ze stołka na stołek, dlatego też punktualnie o siódmej przybyła na spotkanie. Mercedes Zuzanny G. już stał w ukryciu. Sekundanci rozdali broń i panie z rapierami w dłoniach przyjęły pozycję szermierczą numer jeden. Rapiery pochodziły z bezcennej kolekcji Huberta R., a wypożyczone zostały na tę okazję podstępnie przez Laurencję C., towarzyszkę życia znanego historyka. Rapier to, jak wiadomo, broń biała obosieczna o długiej i prostej klindze, która całkiem nieźle przecina ciało ludzkie. Niewiasty biły się dość niestylowo, co wcale nie oznacza, że bezkrwawo. Jeden ze świadków pojedynku oznajmił później, że „naparzały się szlachetnym orężem, jakby to były sztachety płotu lub drapaki do zamiatania ulic”.
Pierwsza krew, która pojawiła się u Agaty J., stała się jednocześnie ostatnią krwią rozlaną w tym pojedynku. Miejsce trafienia było dość nietypowe, jak na walkę białą bronią, ale nie takie cuda się zdarzają, gdy na ubitej ziemi spotykają się damy z wyższych sfer. Zranioną piętę Agaty J. przewiązano bandażem. Nieszczęsna niewiasta musiała zobowiązać się do publicznego przeproszenia Zuzanny G. za poplamienie i rozdarcie sukni od Diora, z Paryża. Ustalenie miejsca i czasu przeprosin odłożono na później, gdyż zraniona kobieta zaniosła się rozdzierającym serce szlochem z powodu okaleczenia jej niewątpliwie powabnego ciała. Świadkowie uznali takowe zachowanie za typowy stan popojedynkowy.
W międzyczasie Hubert R., historyk, zauważył brak dwóch rapierów z połowy XVII wieku. Udał się więc czym prędzej na posterunek milicji, gdzie przyjęto meldunek o kradzieży. Hubert R. oświadczył, że sprawczynią zaboru mienia jest Laurencja C., która już od dawna podbiera mu różne cenne rzeczy, ale teraz miarka się przebrała, gdyż rapiery są pamiątką rodzinną, i on, szlachcic z dziada pradziada, nie będzie znosił dłużej takowych niegodziwości. Na koniec poprosił dyżurnego milicjanta o szybkie zaaresztowanie przyjaciółki. Zadowolony, wrócił do domu, gdzie zastał Laurencję C., pijącą, jak gdyby nigdy nic, kawę. Zezłościło go to wielce i nakazał złodziejce, aby opuściła jego dom raz na zawsze. Laurencja C. uniosła się honorem, spakowała naprędce walizki i poszła hen przed siebie, czyli do drugiego kochanka, którym był doktor H. Dopiero po wyjściu Laurencji Hubert R. zauważył, że oba historyczne rapiery wiszą znowu na swoim miejscu. Nie mógł jednak doszukać się całkiem współczesnej kolekcji dolarów i polskich złotych monet. Aby nie gmatwać sprawy i mając nadzieję na rychły powrót przyjaciółki, zadzwonił na milicję i wycofał oskarżenie, czym po raz drugi tego dnia ubawił dyżurnego milicjanta.
Następnego dnia Agata J. odebrała telefon od Zuzanny G. Ustalono, że uroczyste przeprosiny odbędą się w sobotę wieczorem u naczelnikostwa S. I tak też się stało. Pani przeprosiła panią za zbezczeszczenie sukni od Diora, z Paryża, a już od siebie dodała, że przeprasza również za kopniaka w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Wspomnienie o kopniaku rozsierdziło Zuzannę C. Już miała wyzwać Agatę J. na powtórny pojedynek, gdy w sprawę wmieszało się całe zebrane towarzystwo i zaczęło łagodzić konflikt. Panie zdążyły jednak obrzucić się krótkimi wiązankami o treści mocno zbliżonej do stref erogennych. Ponadto Agata J. popełniła towarzyski nietakt, wypominając Zuzannie G., że podarta suknia wcale nie była od Diora, z Paryża, tylko od krawca o całkiem polskobrzmiącym nazwisku, mieszkającego w G. Poza tym oświadczyła, że materiał na suknię Zuzanna G. nabyła spod lady jednego ze sklepów WPHW, i to dzięki telefonicznemu poleceniu własnego męża. Nietakt był poważnej natury, zważywszy, że większość obecnych u naczelnikostwa S. dam ubrana była w takie właśnie kombinowane i zdobyczne suknie.
Dyrektor J. wyprowadził pospiesznie swoją nieodpowiedzialną i krnąbrną żonę z przyjęcia. Jeszcze tej samej nocy wykonał kilka telefonów i przepraszał, kogo trzeba. Nad ranem wydobył wreszcie z żony całą prawdę. Agata J. oświadczyła, że kopnęła tą wstrętną sekretarzową G. w jej tłusty zadek z tego powodu, iż nie mogła pozwolić, aby ta mizdrzyła się bezkarnie do doktora H. Płacząc i złorzecząc światu, wyznała również, że nikt jej nie rozumie, a doktor H. jest nic nie wartym podrywaczem. Dyrektor J. natychmiast zrozumiał dylemat moralny żony i orzekł, iż nie będą więcej chodzili na rauty do pana doktora H. Następnego dnia Agata J., żeby zrobić na złość Zuzannie G., poszła do Pewexu i kupiła sobie suknię z naturalnego jedwabiu. Wiedziała, że państwo G. spłukali się ostatnio z dolarów, i Zuzanna będzie mogła o takiej sukni tylko pomarzyć.
A Hubert R., historyk, nadal wiernie czeka, aż Laurencja C. znudzi się doktorowi H. i wróci do niego.
P.S. Ze względu na towarzyski charakter sprawy, imiona i inicjały nazwisk oraz miejscowości zostały zachowane.
© Dariusz Muszer