Niewinni (1) – opowiadanie
Pyta pani, dlaczego zabiłem? Odpowiadam: ani nie zabiłem, ani zabijać nie miałem najmniejszej ochoty – to po pierwsze. A po drugie: ten, kto to zrobił, nikogo w zasadzie nie zabił, tylko po prostu rozdeptał prusaka, zwykłego rudego karaczana, który łaził z kąta w kąt i, wydalając, gdzie popadnie, markował terytorium tym swoim wstrętnym owadzim feromonem. Taki właśnie był ten Waliński Ryszard, co go w zeszłym miesiącu rozdeptano: on capił na odległość. Pani przecież wie, jak to jest, gdy człowiek przez całe lata cuchnie. Ktoś mu życzliwy powie raz i drugi, żeby coś z tym wreszcie zrobił, a jak nie posłucha i dalej będzie trwał w śmierdzeniu, to i pod but może pewnego pięknego dnia trafić, podeszwa go w ziemię wbije. Albo jakaś pałka kręgosłup mu przetrąci. Albo nóż mu się do gęby zaplącze. I to się właśnie Walińskiemu Ryszardowi przytrafiło.
Ach, pani nie wie? Niby chce pani, żebym wyjaśnił. A co tu wielce wyjaśniać? Pani jest młoda, pewnie krótko po trzydziestce, toteż jeszcze nie zdążyła się pani zbyt mocno pobrudzić. A gdyby nawet, to wskoczy pani pod prysznic albo pójdzie do spowiedzi, jeśli jest pani wierząca – i wszystko załatwione; brud się spłucze, dusza zapachnie wonnym żelem z supermarketu. A smród? Za młodymi ludźmi rzadko ciągną się stare smrody, nie zdążyli potaplać się w nieczystościach, trzeba bowiem trochę pożyć, by zacząć porządnie śmierdzieć. Tak mocno, że żaden dezodorant człowiekowi nie pomoże. Walińskiemu Ryszardowi coś takiego właśnie się przytrafiło. On był z tych, co mówią: śmierdzę, więc jestem. Wszystko, co na tym świecie istnieje, nosi w sobie atomy życia: planety, gwiazdy, ludzie, zwierzęta, chmury, kamienie, telewizory, samochody i tak dalej. A wszystko, co żyje, obdziela innych swymi zapachami. Zwykle są one przyjemne, jak na przykład zapach kiszonej kapusty albo morza, albo świeżo skoszonej trawy, albo gałęzi, którą wiatr złamał i cisnął na drogę. Zdarza się jednak, że coś zaczyna cuchnąć, a najbardziej dla mnie cuchną ludzie, którzy zdradzili innych ludzi. Za każdą zdradą ciągnie się przeraźliwy odór. I powiem pani, że tylko pierwsza zdrada przychodzi ciężko; każda następną jest jak wytarcie rąk w szmatę, co oznacza, że człowiek zdradza odruchowo, bo taka jest jego natura. Człowiek nie został ulepiony z pierwiastków chemicznych po to, żeby chodził w świetlanej aureoli, tylko żeby zdradzał.
Mówi pani, że kara będzie może inna, jeśli wszystko wyjaśnię. Jaka kara? Za co kara? Przecież ja nic złego nie zrobiłem! Ja tylko żyłem, chcecie mnie ukarać za życie? Jestem nikim i nie było mnie tam, gdzie pani myśli, że byłem. Ja się nie pętam po ciemnych kątach i nie zabijam ludzi. A właściwie kto tu panią przysłał? Pani nie jest z sądu? No jest pani, czy nie? Dobrze, mogę spróbować wyjaśnić. Muszę tutaj siedzieć, bo ktoś tak postanowił; gęby nie mam do kogo otworzyć, mogę ją otworzyć do pani. Rozumiem, pani ma mi wystawić świadectwo. Jak dobrze, to piątka będzie, nie, szóstka, bo teraz tutaj są już chyba szóstki. Gdy wśród was żyłem, nie było szóstek. A jak źle, to dwója na szynach. Zna pani dwóję na szynach? Kiedyś stawiano takie stopnie. A może to była trója? Pomyliło mi się. Niekiedy pamięć drwi ze mnie i kryje się gdzieś po zakamarkach głowy. Kolejowa trójka, tak mówiono, pamiętam. Albo kolejarska?
A zna pani sędziego, co będzie orzekał w mojej sprawie? Aha, kobieta panią przysłała. To niedobrze. Dla kogo? Dla mnie niedobrze, a dla kogo miałoby być niedobrze? Bo jak sędzina sądzi, to zawsze facetowi przyłoży. Pani wie, tak to już jest w tym świecie: cała sprawiedliwość opiera się na robieniu uników i przykładaniu. Co? Mówi pani, że sędzina to małżonka sędziego. No to jak się nazywa taka, co w kapocie za stołem siedzi i obdziela ludzi wyrokami? Nie sędzina? No jak? Sędziowa? Sędzia? Nie wierzę, naprawdę sędzia? Nawet gramatyka u was się zmieniła od czasu, kiedy wyjechałem. Nie zmieniła? Była pani ponad trzydzieści lat za granicą? Nie? To skąd pani może wiedzieć? Dla pani nic się nie zmieniło, bo pani w tej nowej gramatyce wyrosła, przez smoczek z butelki wypiła pani wszystkie nowe słowa, przecinki i wykrzykniki, których ja nie znam, bo nie było mnie tutaj z wami.
Co mi tu pani opowiada, że żaden ze mnie Niemiec, tylko Polak. Zielonego pojęcia pani nie ma, jak to z nami, Niemcami, jest. Paszport niemiecki mam? Mam! Obywatelstwo niemieckie mam? Mam! Polskiego się zrzekłem? Zrzekłem, a jakże! Ale wcześniej żeście mi je zabrali! Wypisaliście mnie z rejestru członków waszego szczepu i posłaliście do wszystkich diabłów! No i wszystko, co mam w tej sprawie do powiedzenia. Jutro, najdalej pojutrze nie będzie mnie tutaj. Przyjedzie mój konsul i mnie uwolni, zobaczy pani. Nasi dbają o swoich, nie to co wy. Nie dadzą mi zginąć.
To nie jest ważne, że my teraz po polsku rozmawiamy. Jak najdzie mnie ochota, to będę z panią gadał tylko po niemiecku, i wtedy pani będzie mogła mi pogwizdać. Bez tłumacza nie da pani rady. Co? Pani zna niemiecki? Możemy rozmawiać? Dann bitte schön! A gdzie się pani nauczyła? Była pani u nas? Pewnie na sprzątanie się pani załapała albo opiekę nad starymi. Co? Studiowała pani psychologię w Jenie? A od kiedy to się pozwala, żeby Polacy u nas studiowali? Niech mi pani nie wyjeżdża z takimi bajkami. Mnie w konia zrobić nie można, u nas Polacy nie studiują, u nas Polacy co najwyżej wycinają szparagi na polu. Nie wcinają, tylko wycinają. A jak już wytną, to my te szparagi wcinamy. W sosie holenderskim i z szynką parmeńską albo wędzonką szwarcwaldzką. Palce lizać. Wy tego tutaj nie znacie. Jeśli już zdarzy się wam jeść Spargeln, to zaraz posypujecie je prażoną bułką tartą. I to ma być kultura?! Dass ich nicht lache! Tego pani pewnie nie zrozumiała. Aha, zrozumiała. No to wie pani, że nic tu do śmiechu.
Pani pyta, czemu się tak zachowuję? A co ja mam robić? Niesprawiedliwy jestem i uprzedzony? A czy ja od was zaznałem sprawiedliwości? Czy zrobiliście kiedykolwiek coś, co by pozwoliło mi mniemać, że wiecie, co to prawda i sprawiedliwość? Ciągle kłamstwa od was słyszę, ciągle próbujecie zrobić mnie w konia. Czy wy nie jesteście do mnie uprzedzeni? Czy nie traktujecie mnie od lat jak wściekłego psa, i to tylko dlatego, że nie jestem z wami? To nie ja zrobiłem z siebie obcego, tylko wy! Jestem dla was cudzy. Najpierw mnie przegoniliście, a teraz jeszcze chcecie sądzić! I to za czyn, którego nie popełniłem! Mnie tam nie było, gdzie Waliński Ryszard padł. Ja tam nie zamierzałem być. Mnie się on nawet nigdy nie śnił. Żeby zabić człowieka, trzeba najpierw uwierzyć, że ma się do czynienia z istotą ludzką. Spadające kamienie tego nie wiedzą. Piorun nie myśli, gdy uderza w drzewo i je rozdwaja albo spopiela. Lawina śnieżna spada dla samego spadania, a nie w nadziei, że pogrzebie pod sobą chatę w górach czy narciarza. Trąba powietrzna wsysa w siebie wszystko, co spotka na drodze; dziecko obchodzi ją tyle samo co ziarnko piasku, donosiciel nasyci i zadowoli ją tak samo jak ten, co nigdy na nikogo nie doniósł.
Mam dosyć na dzisiaj, proszę zawołać klawisza. I niech pani powie waszemu obecnemu pierwszemu sekretarzowi, że w tym przybytku nawet porządnie umyć się nie można. Zamykacie ludzi, a mydła im skąpicie. Kto to widział, żeby tak obchodzić się z człowiekiem! I dlaczego tutaj jest tylko zimna woda? Co ja wam zrobiłem, że skąpicie mi odrobiny ciepłej wody? Nie macie już pierwszego sekretarza? Tak wam się tylko wydaje. Kto was zatem dzisiaj zbawia i kto rozwiązuje wszystkie wasze problemy? Jak pani myśli? Dobre żarty, macie, macie… Pani zdaje mi się być wystarczająco inteligentna, żeby o tym wiedzieć. U was zawsze będzie rządził jakiś pierwszy sekretarz. Wcześniej przebieraliście go za króla, cara albo naczelnika. Bo wam potrzebny jest ktoś, do kogo możecie się pomodlić, jak ogarnie was trwoga, i kto załatwi za was wszystkie ziemskie sprawy. I komu za to modlenie i pomoc będziecie wygrażać od najgorszych, i go nienawidzić, mówiąc jednocześnie, że go kochacie całym sercem. Inaczej nie potraficie. Zabijacie w sobie każdego pierwszego sekretarza tylko po to, żeby następnego dnia wybrać następnego, jeszcze gorszego, posadzić go na stolcu i podziwiać, jaki jest głupi. Albowiem żaden pierwszy sekretarz nie może być od was mądrzejszy, tego byście nie znieśli. Lubicie, gdy w waszych oczach odbija się głupota waszych przywódców. Wtedy jesteście zadowolenie z siebie, gdyż możecie dalej narzekać, obwiniać za wszystko sąsiadów i uskarżać się przed innymi Ziemianami, jaka to straszna krzywda się wam dzieje i jak jest wam źle, bo wstrętni obcy was gnębią. Lecz to tylko wy sami się gnębicie, wy sami jesteście dla siebie początkiem i końcem wszystkich waszych kłopotów. Od wieków nie udaje wam się pojąć starej prawdy: kto gnojówką wojuje, ten od gnojówki ginie.
Co z tym strażnikiem? Śpi, sierota człowiecza, na służbie czy ćwiczy kciuki na smartfonie? Wache, ich will hier raus! (ciąg dalszy…)
© Dariusz Muszer
Pierwodruk: Twórczość, nr 1/2019