Kobieta pod prąd
Był sobie pewien mąż, który miał upartą żonę, tak więc nie łatwo mu było z nią żyć. Kompletnie nie dochodzili ze sobą do ładu. Obojętnie co by nie powiedział mąż i czego by nie chciał, żona zawsze była przeciw.
Pewnego razu, w letnią niedzielę, postanowili obejść swoje grunty orne, żeby sprawdzić, jak się sprawy mają.
Gdy dotarli do pola po drugiej stronie rzeki, mąż rzekł:
– Tak, już dojrzało, jutro możemy tu zaczynać kosić.
– Tak – powiedziała żona – rano możemy zacząć strzyc.
– Co? Mamy strzyc pole? – zdziwił się mąż. – Nie powinniśmy go po prostu skosić?
Kobieta uważała jednak, że powinno się je ostrzyc.
– Nie ma nic gorszego od niedostatku rozumu – rzekł mąż. – A ty chyba teraz straciłaś tę odrobinę, jaką jeszcze miałaś. Czyś ty kiedykolwiek widziała, żeby ktoś strzygł pole?
– Niewiele wiem i niewiele chcę wiedzieć – odparła żona. – Ale tyle to wiem na pewno, że pole się strzyże, a nie kosi.
Nie było o czym gadać, musiało być ostrzyżone i koniec.
Poszli dalej, kłócąc się i sprzeczając, aż dotarli do mostu, gdzie rzeka była najgłębsza.
– Stare przysłowie mówi: dobre narzędzie to połowa pracy – powiedział mąż. – Myślę, że z tego będą same kłopoty, gdy zaczniemy strzyc pole nożycami do owiec. Nie byłoby lepiej jednak skosić?
– Nie, nie! Strzyc, strzyc, strzyc! – zawołała żona, podskakując przy tym i tnąc palcami niczym nożyczkami mężowi przed nosem.
Ale w porywie gniewu tak się zacietrzewiła, że przestała się mieć na baczności: potknęła się o belkę i wpadła z pluskiem do rzeki.
„Starych przyzwyczajeń ciężko się pozbyć – pomyślał mąż. – Ale pięknie by było, chociaż raz mieć rację!”.
Zaraz zbiegł do rzeki i zdążył jeszcze chwycić żonę za włosy, gdy wynurzyła się na powierzchnię.
– To jak będzie, mamy kosić czy strzyc? – zapytał, gdy głowa żony wystawała z wody.
– Strzyc, strzyc, strzyc! – krzyczała kobieta.
„Ha, zaraz oduczę cię tego strzyżenia!” – pomyślał mężczyzna i zanurzył żonę w rzece.
Ale nic to nie pomogło, bo gdy tylko ponownie się wynurzyła, zaraz wołała, że powinni ostrzyc pole.
„Chyba ta moja żona do reszty zbzikowała! – pomyślał mężczyzna. – Niektórzy wariują i nawet nie wiedzą o tym, a innym trudno odnaleźć tę odrobinę rozumu, którą nadal jednak posiadają. Spróbuję z nią jeszcze raz!”.
Ledwo jednak zanurzył żonę ponownie, z wody wyskoczyła w górę ręka i niczym nożyczkami przecinała palcami powietrze. Wtedy mężczyzna tak się rozzłościł, że potrzymał żonę dłużej pod wodą. W pewnej chwili jej ręka opadła, a ciało stało się tak ciężkie, że musiał je puścić.
– Czyżbyś zamierzała mnie również wciągnąć do rzeki, ty trollko? Jak tak, to sobie tam zostań! – powiedział.
No i tam została.
Jednakże po jakimś czasie mąż poczuł się nieswojo, że żona spoczywa w wodzie, a nie w poświęconej ziemi. Poszedł więc wzdłuż rzeki i wszędzie szukał żony. Ale nigdzie jej nie mógł znaleźć. Potem sprowadził ludzi z zagrody i innych sąsiadów, żeby mu pomogli. Przetrząsnęli i przeszukali cały brzeg i każdą zatokę w dół rzeki, ale nigdzie kobiety nie znaleźli.
– Nie – powiedział mężczyzna – wszystko to na nic. Ta kobieta była dość szczególna za życia. Uparta i zawsze na opak. Teraz nie mogła stać się inna. Musimy szukać w górę rzeki i powyżej wodospadu. Może tam dała się ponieść prądowi.
No tak, udali się w górę rzeki i szukali powyżej wodospadu. I tam właśnie ją znaleźli. Była to bowiem kobieta, która zawsze pływała pod prąd.
Kobieta pod prąd: Kjerringa mot strømmen; AaTh 1365AB; Peter Christen Asbjørnsen.