Piotr W. Lorkowski: Realizm bez znieczulenia

Dariusz Muszer (rocznik 1959) niemiecko-polski poeta i prozaik z Hanoweru, w najnowszych dwóch zbiorach swych wierszy postawił na to, co od zawsze było najmocniejszą stroną jego twórczości. Na totalny realizm bez znieczulenia. Na spostrzegawczość. Równy szacunek żywi do faktów zaobserwowanych naocznie, co do poznawanych za pośrednictwem cudzych opowieści. Ale nie byłby sobą, gdyby nie przyznał racji także temu, co dyktują mu pospołu: intuicja oraz zmysł paradoksu.

 

Wszyscy moi nieznajomi1. Tytuł pierwszego tomu: „Wszyscy moi nieznajomi” zdaje się potwierdzać pogląd, że w dobie powszechnej alienacji zdecydowana większość ludzkości składa się z nieznajomych. Lecz ilość tychże maleje, gdy tylko zaczynamy się wsłuchiwać w ich monologi, wyznania, których szczerość musi się zmagać z instynktowną skłonnością do autokreacji. Zapisując wyznania swych bohaterów, umieszczając je na sąsiadujących ze sobą stronicach, tworząc monologi podwójne, a czasem troiste (por. ciąg tekstów: „Artur. Wycieraczka”-„Jan Malarz”- Ina. Dzika Kaczka”), preferuje stylistykę powściągliwego sprawozdania, pokrewną podziemnej mowie, jakiej używają umarli ze Spoon River upamiętnionej piórem Edgara Lee Mastersa. Poeta z całym poświęceniem wchodzi w rolę ich powiernika lub spowiednika. A oni mówią: po polsku, niemiecku, norwesku. Ale najbardziej po swojemu. Prosto, chropawo. Mówi przez nich duch codzienności naszej, trywialnej i wiarołomnej. Nie mają co do tego wątpliwości nawet sami protagoniści tej poezji. Wprawdzie pierwszy, ukryty pod pseudonimem Yeti, wzorem Zaratustry usiłuje się uwolnić od zgubnych – dla tylu innych, których tutaj napotykamy – namiętności, nie wie jednak, że poszukując doskonałości, czerpie z dawno wyschniętych źródeł, a zabijając w sobie miłość, uśmierca i rozpacz, i swe ziemskie ciało, po kilku poprzednich życiach pogrzebane po wiecznymi śniegami.

Wyrzeczenie, asceza to w świecie Muszerowej poezji, mimo wszystko, ewenement, niecodzienność. Zdecydowana większość jego mieszkańców bez reszty poddaje się targającym nimi emocjom i instynktom, pozostając na łasce i (najczęściej) niełasce Erosa. Najsilniej manifestuje się to w kolizjach płci, z których żadna nie potrafi się uwolnić od narzuconych jej schematów, ról; od destrukcyjnych wzorców, nawyków. Odziedziczonych, wyuczonych, nabytych.

Chcąc zachować obiektywizm, poeta słucha obydwu ścierających się stron. Georga i Lucyny, spowitych zapasem śląskiej rolady i modrej kapusty. Heleny i Parysa, których miłość trudno już odróżnić od nienawiści. Homoseksualistów: Kurta i Herberta. Rudej Izoldy spod respiratora i dogorywającego na nowotwór Tristana. A także wielu innych: niekochanych, niespełnionych, wykorzystanych; gwałtownie porzuconych. Skądś to już znamy.

Lecz mało kto tak jak Muszer ma odwagę analizować owe przypadki równie bezwzględnie i relacjonować je czytelnikowi bez najlżejszego choćby znieczulenia. Z obrazami upadku, (samo-)upodlenia, tym silniej kontrastuje podwójny monolog Magdaleny i szeregowego Franka, przychodzących do nas z całkiem innej krainy, przez którą przepływa rzeka prawdy i tysiąca przysiąg (to także tytuł wiersza). Czytamy go jak tren opłakujący śmierć jakiegoś dobra. Poeta chętnie przywołuje archetypy biblijne, baśniowe i romantyczne. Ale najczęściej jedynie w celu ukazania nieprzebytej odległości, jaka dzieli je od skażonej rzeczywistości. Możemy do nich dotrzeć jedynie za pośrednictwem snów, w których święte kobiety schodzą po wodę/ w cynamonowych sandałach/ i gdzie studnie wypełnione są łzami aniołów („Józef. Jeden anioł czarny”). Czyżby swe przeświadczenie o międzyludzkiej naturze zła doprowadził poeta do ostatecznych konsekwencji? Lecz z całą pewnością nie jest to przekonanie cyniczne. Raczej najgłębiej tragiczne.

Zastanawiające, że najwięcej ciepła ludzkiego ciepła wyczuwamy w wierszach powstałych na norweskiej północy, znanej nam już trochę ze zbioru „Księga zielonej kamizelki” (1996). Odnoszę momentami wrażenie, że to właśnie konfrontacja z surowością przyrody wydobywa z ich bohaterów dzielność (zob. wiersze „Olav Eikland”, „Torbjørg Ripilen (1820-1893)”), naznacza ich rysem osobnego piękna, których nie dostaje mieszkańcom łagodniejszych klimatycznie okolic.

Jestem chłop3. Zorientowany w dziejach współczesnej poezji czytelnik łatwo zauważy korespondencje, jaka łączy zbiór „Jestem chłop” ze znakomitym tomem Anny Świrszczyńskiej „Jestem baba” (1972), w którym dziś jeszcze rozbrzmiewa wyrzut skierowany do męskiej części świata. Muszer nie tylko przeczytał go dokładnie i sprawnie sparafrazował jego stylistykę. Poszedł dalej, zaostrzył swój dyskurs aż do wulgarności („Kobieciarz”; „Dostała ciotkę”). Takim naturalistycznym językiem lamentuje tu męskość zraniona, sponiewierana własnymi i cudzymi niegodziwościami. Wiersz tytułowy mógłby oczywiście ozdobić niejeden radykalnie feministyczny plakat, gdyby nie kończyło go pytanie o boską dobroć, nieprzystające zupełnie do zideologizowanego światopoglądu. Lecz niemal wszystkie pozostałe teksty pisane często stylem grypsu spod celi (por. „Więzień 228”), składają się na opowieść o pułapkach fizjologii (por. wstrząsający antyerotyk „Czas czułości”), rozstaniach, zdradach, porzuceniach lub powszednim rozmijaniu się, gdy – jak czytamy w wierszu „Czterdziestopięciolatek” – Po naszych nocach/ od dawna przechadza się milczenie. Zrazu zgrozę, jaką wieje od tych wierszy skłonni bylibyśmy uważać za zgrozę płci, płciowości jako takiej, nakładającej na nas jarzmo popędów. Ale to tylko maska lub uproszczenie. Nie biologiczność nas winna przerażać a bezrefleksyjna łatwość, z jaką wszyscy wchodzimy w płciowe stereotypy, a które łatwo znieprawić, niebezpiecznie skrzywić. Dlatego mimo wszystko nie można użyć tych bezwstydnych (a jakże) wierszy jedynie na pognębienie rozpasanych feministycznie niewiast. Wszyscy przecież, niezależnie od płci, pozostajemy tworami nadzwyczaj problematycznymi.

Przy całej przychylności dla Muszerowego pisania, trzeba jednak powiedzieć, że ten tomik nie zawsze wytrzymuje konkurencję z równoległymi wobec niego historiami wszystkich nieznajomych. Jakby samoograniczenie nie służyło poecie, którego żywiołem pozostaje wciąż szeroka, narracyjna, pełna rozmachu fraza.

4. Oba omawiane tomiki Dariusza Muszera spodobają się przede wszystkim czytelnikom poszukującym w poezji bezpośredniości lirycznego przekazu. Ale chwila, gdy temat bierze górę nad formą bywa dla poezji – każdej zresztą – momentem nadzwyczaj niebezpiecznym.
I przed tymże niebezpieczeństwem wypada mi Autora z całym szacunkiem przestrzec.

Fraza”, nr 3(49)2006
© Piotr W. Lorkowski


Dariusz Muszer: Jestem chłop. Szczecin: Wydawnictwo 13 Muz, Biblioteka „Pograniczy”, 2004. – 52 s.
Dariusz Muszer: Wszyscy moi nieznajomi. Szczecin: Wydawnictwo 13 Muz, Biblioteka „Pograniczy”, 2004. – 75 s.