Niedźwiedź i ucho Cygana – Notatki na blankietach

Można tęsknić za różnymi rzeczami i osobami. Wszystko może być obiektem tęsknoty. Można męża tęsknie za horyzontem wypatrywać, można pieśni ojczyźniane lub ludowe smętnie w poduszkę nucić i o kępce brzózek lub zapachu świeżo skoszonych pól przy tym myśleć… Za krową, za ukochanym lub ukochaną tęsknić można, a nawet za starym wrogiem; za minionym i dlatego szczęśliwym oczy wypłakiwać można i nieutulony w sercu żal przy tym odczuwać. Można również spotkać kogoś takiego, komu serce pękło z tęsknoty za… niedźwiedziem. Wyrażanie tęsknoty za niedźwiedziem może się w różny sposób objawiać. Na przykład tak:

Pewien tabor, zamiast – jak na romantyczne i miłe dla oka tabory przystało – udać się do nieba, podążył szlakiem wszystkich nowożytnych barbarzyńców i poszukiwaczy twardej waluty, czyli ze Wschodu na Zachód. Dokładniej z Rumunii przez Polskę do Niemiec. Właściwie nie był to żaden tabor, gdyż koni i wozów brakowało, a i gitar oraz skrzypiec Cyganie ze sobą nie zabrali, lecz pozostańmy przy określeniu tabor, gdyż słowo to sentymentalnie brzmi. Pewna Cyganka jechała z tym pewnym taborem, z Bukaresztu do Hanoweru. Najpierw podążała zatłoczoną koleją, potem na piechotę, potem znowu kawałek koleją, a potem już dobiła do Gubina i czekała, aż przerzucą ją przez kolejną granicę. Przerzucili. Dokładniej mówiąc, Cyganka nocą pokonała Odrę wpław. Jej dzieciaki i mąż również. Ile za skrócony kurs nauki pływania zapłacili – wiedzą tylko dobrzy ludzie, którzy ich pływać uczyli.

Trzeba w tym momencie nadmienić, że to nie była taka pierwsza lepsza Cyganka, to nie była taka ostatnia Cyganka, jako że w Rumunii miała… niedźwiedzia, który przepięknie, acz po niedźwiedziemu, tańczył, gdy mu na skrzypeczkach zagrano. Niedźwiedź mieszkał z całą rodziną w niewielkiej chacie i był bardzo pożyteczny, gdyż zarabiał na swoje życie i życie rodziny, grzał w zimie jak piec kaflowy, a poza tym dzieciom oblizywał umorusane buzie, tak więc często można było ogłaszać nadterminowy Dzień Dziecka i rezygnować z wieczornego mycia. Kiedy mąż Cyganki, Cygan kruczowłosy i ognisty, po kolejnym pogromie urządzonym przez białych mieszkańców Rumunii na kolorowej ludności, zadecydował, że rodzina uda się na poszukiwanie szczęścia do dalekich krajów, postanowiono niedźwiedzia spieniężyć. Cyganka chciała wprawdzie zabrać go ze sobą, lecz dwa krótkie błyski w oczach męża wystarczyły, by zmieniła zdanie. Rozstanie było dla wszystkich bardzo bolesne. Zwierzę odstawiono do jednego z ogrodów zoologicznych w Siedmiogrodzie. Dlaczego nie zdecydowano się na bukareszteńskie zoo? Odpowiedź jest prosta: nikt nie życzy przecież przyjacielowi, żeby go od razu zjedzono. Wyjazd opóźniono o tydzień, aby móc należycie pożegnać się z niedźwiedziem i upewnić się, że ma dobrą opiekę.

Kiedy wczesną jesienią 1992 roku tabor przybył wreszcie do stolicy Dolnej Saksonii, Cyganie zalatywali, jak to tylko ludzie, którzy od miesiąca byli w drodze, śmierdzieć potrafią. Nie patyczkowano się z nimi: pogoniono ich do Waschraumu, czyli łaźni, zbadano, zmierzono, obfotografowano, a następnie wsadzono za kolczaste druty. Co dziesięć metrów rozstawiono lampy, które dokładnie oświetlały obóz. Rozpoczęło się czekanie na werdykt, czyli dadzą azyl, czy może uznają za uciekinierów gospodarczych i wyrzucą precz?

Tęsknota Cyganki za niedźwiedziem wzmagała się z upływem czasu, zamiast blednąć. Wreszcie pewnej pięknej nocy na początku października wydarzyła się tragedia, która długo będzie przy ogniskach opiewana w pieśniach. Cyganka, korzystając z miłosnego zamieszania, odgryzła mężowi ucho. Wykrzykiwała przy tym rzeczy okrutne i obraźliwe. Wyrzucała mężowie, że gdyby nie on, to teraz rodzina mieszkałaby spokojnie w Bukareszcie, a niedźwiedź, jej jedyna miłość i przyjaciel, tańczyłby i zarabiałby pieniądze.

W szpitalu ucha przyszyć nie chcieli, gdyż było brudne i niestarannie odgryzione, a poza tym, po co Cyganowi ucho? Cygan bez ucha też jest Cyganem. Do kosza zbędny organ wrzucili, ranę rach-ciach zaszyli i było po krzyku. To znaczy, Cygan trochę pokrzykiwał, ale że robił to w swoim języku, nikt nie wiedział, czy matkę swoją nawołuje, czy Boga o coś tam prosi, czy też po prostu obelgami konowałów obrzuca. Następnego dnia trzeba było zrobić Cyganowi nowe zdjęcie, jako że na starym miał dwoje uszu, a zdjęcie musi odpowiadać rzeczywistości. Powiedziano mu, że jeżeli żona odgryzie mu przypadkiem nos lub drugie ucho, to następne zdjęcia wykonane zostaną na koszt Cygana, gdyż państwo niemieckie nie może ponosić finansowej odpowiedzialności za cygańskie praktyki miłosne. Jednouchy wrócił do namiotu, złapał niewiastę za włosy i sprał jak mu obyczaj nakazywał. Biedaczka wyła pod niebiosa, ale ani anioły, ani współplemieńcy, ani też władze obozu nie wmieszały się w rodzinną sprzeczkę. Bo cóż to kogo obchodzi, że Cygan pierze Cyganową? Dopiero jak zatłucze, to się go wsadzi.

Rankiem następnego dnia strażnicy ze zdziwieniem zauważyli, że namioty są puste. Trzystu Cyganów pod osłoną nocy opuściło przez dziurę w siatce obóz Lahe. Przyjechała prasa, przyjechało radio i telewizja – próbowano wyjaśnić sprawę. Afera polityczna. Skandal niebywały, sytuacja nieprzyjemna, a śladu żadnego. Kamień w wodę, a woda do morza. Ktoś tam mówił, że Cyganie bali się, że zostaną ciupasem odesłani do Rumunii albo do dawnej NRD, gdzie czeka ich zguba, gdyż tubylcza ludność już sposobi się, aby rozpalić wielkie ognisko i podpiec „balkanisches Gesindel”, czyli „bałkańską hołotę”. Inny wspomniał, że widać za dobrze im było w tym miodzie i mleczku. A jeszcze inny cieszył się niezmiernie, że wreszcie pozbył się kłopotu. Nikt nie wpadł na to, że tabor po prostu odszedł do nieba. W każdym razie, żadnego związku między tajemniczym exodusem a odgryzionym uchem nie stwierdzono.

Cyganka pogodziła się już chyba ze swoim jednouchym małżonkiem i razem wędrują po dzikich stepach Europy. A niedźwiedź, jeśli go nie zjedzono, pewnie ma się dobrze. Na szczęście, dla niedźwiedzi nie ma azylu.

© Dariusz Muszer