Chadidża – Opowieść świąteczna

– A ciebie to ja znam – mówi dziewczynka, siadając z tyłu i zapinając pasy. – Już mnie kiedyś wiozłeś. Nie, to było dwa razy. I masz takie śmieszne nazwisko: Askeladden.
Jej delikatna twarz jest blada; przez czoło, od nasady włosów do prawej brwi, wije się cienka blizna, która przypomina rzekę na mapie. Kruczoczarne, gładkie włosy ma zaczesane do tyłu i zaplecione w warkocz, który wieńczy biała kokarda.
– Już trzy razy miałem tę przyjemność – mówi Askeladden i pokazuje dziewczynce trzy wyciągnięte palce.
– Chwalipięta. Sama umiem liczyć, już dawno się tego nauczyłam. A pamiętasz może, ile mam lat?
– Pewnie, że pamiętam. Niedawno skończyłaś siedem i też się śmieszne nazywasz.
– Chadidża? A co w tym śmiesznego? Najnormalniejsze w świecie imię. A tak w ogóle to mam siedem lat i trzy miesiące, a wiozłeś mnie tylko dwa razy, a nie trzy. Pierwszym razem, gdy padało, tak strasznie padało, że nawet wycieraczka w twojej taksówce zawiodła, i musieliśmy się zatrzymać i poczekać, aż deszcz ustanie, żeby móc jechać dalej. Wycieraczkę nazywałeś jednorękim bandytą i tłumaczyłeś mi, skąd wzięła się ta nazwa. Za drugim razem jechałam z tobą, gdy mój tata miał coś do załatwienia u tych innych Niemców, co mieszkają na wschodzie. Jak wrócił, to musiał zaraz pójść na pogotowie, bo miał złamaną rękę.
– A za trzecim razem słońce świeciło tak ładnie, że ciągle się uśmiechałaś i próbowałaś złapać promienie, które wpadały przez okno. Już zapomniałaś?
– Chyba sobie to wymyśliłeś.
– To było w zeszłym roku, krótko przed Bożym Narodzeniem, Chadidża. Pytałaś mnie, czy Święty Mikołaj ma ubrany skafander kosmiczny, jak astronauta, kiedy opuszcza się do ludzi na Ziemię.
Taksówka staje przed światłami. Dziewczynka obraca głowę i patrzy na zielonowłosą kobietę w cynamonowym ponczo, która zsiada z roweru i przypina go łańcuchem do stojaka.
– Coś nie w porządku? – pyta Askeladden, odwracając głowę. – Tak nagle zamilkłaś. Co się stało? Powiedziałem może coś nie tak? Nie chcesz ze mną rozmawiać?
– Masz już zielone, możesz ruszać – mówi Chadidża. – Nie przyszedł wtedy do mnie, ten wstrętny Święty Mikołaj – dodaje po chwili.
– Bardzo mi przykro! A napisałaś do niego list, jak ci mówiłem?
– Napisałam.
– I na pewno wysłałaś?
– Czy ty myślisz, że ja jestem naprawdę taka głupia? Oczywiście, że wysłałam. Nawet znaczek nakleiłam. Ale ja jestem muzułmanką. Święty Mikołaj nie przychodzi do muzułmanów. Nie wiedziałeś o tym? On przychodzi tylko do Niemców.
– No teraz to już naprawdę mocno przesadziłaś.
– Wcale nie. Czy w zeszłym roku przyszedł do ciebie? Tylko nie kłam! Nie znoszę, jak mnie ktoś okłamuje.
Askeladden milczy.
– No widzisz – mówi dalej Chadidża. – To jest niemiecki Święty Mikołaj, on przychodzi tylko do swoich. Ty nie jesteś stąd, ty też jesteś obcy, dlatego u ciebie również nie zjawił się z prezentem. Ten Święty Mikołaj, co obsługuje Hanower, ma niemieckie papiery i odwiedza tylko takich ludzi, którzy mają tutaj pozwolenie na pracę albo przynajmniej zezwolenie na pobyt stały. Do tych, co są tylko tolerowani i każdego miesiąca można ich stąd wyrzucić, nie przychodzi wcale. A muzułmanów to omija z daleka. Udaje przed nimi, że jest niewidzialny.
– Chadidża, Święty Mikołaj nie jest wcale Niemcem, on jest multikulturowy.
– Przecież takiego słowa wcale nie ma i nigdy nie będzie. Powinieneś lepiej uczyć się niemieckiego, bo inaczej nie masz szans, żebyś kiedykolwiek dostał jakiś upominek od Świętego Mikołaja. On rozumie tylko po niemiecku.
– To nieprawda, on rozumie każdy język, każdy możliwy język. On mówi po babilońsku.
– Takiego języka wcale nie ma, ty głuptasie. Jest angielski i jest niemiecki, babilońskiego nie ma. Już zniknął. Wcześniej było inaczej. Ale skoro jesteś taki mądry, to może mi wyjaśnisz, dlaczego on nie przychodzi do muzułmanów? Nie lubi ich, czy co?
– Niekiedy przecież przychodzi. Tak przynajmniej słyszałem.
– Kłamiesz.
– Ale tylko trochę.
– Nie jestem na ciebie wcale o to zła, tak samo, jak nie byłam wtedy, z powodu Bożego Narodzenia. Jesteś usprawiedliwiony, bo to było kłamstwo z konieczności. Nie chciałeś mnie zranić. Ale nie musisz tak na mnie uważać. Ja wiem, jak się sprawy mają. I Święty Mikołaj też wie. Jest sprytny, dobrze potrafi rozpoznać, do kogo opłaca się mu przychodzić, a do kogo nie. On jest biznesmenem.
Askeladden jedzie powoli za samochodem, na którym widnieje litera „L”. Nauka jazdy. Nie zmienia pasa, gdyż zaraz będzie skręcał w prawo, na osiedle.
– A co słychać u twojej starszej siostry? – pyta, rzucając okiem w lusterko wsteczne.
– Działa mi na nerwy.
– W takim razie wszystko po staremu.
– Jaki spostrzegawczy ten nasz taksówkarz!
– Czy w końcu ziściło się jej marzenie? Zrobiła prawo jazdy?
– Nie, tata nadal uważa, że powinna z tym jeszcze poczekać. Musi najpierw zdać maturę.
– A twoja mama wciąż pracuje tylko w nocy?
– Nie, zredukowali ją, teraz siedzi w domu i próbuje mnie wychowywać.
– I to pewnie nie bardzo jej wychodzi.
– Odezwał się wielki prorok!
– A co dzisiaj grałaś? Bacha, Chopina?
– Ty żartownisiu! Przecież ja czegoś takiego jeszcze nie gram. Z moją nauczycielką od muzyki liczyłyśmy klawisze.
– O ile wiem, robi się to na początku, jak ktoś zaczyna grać na pianinie. Myślałem, że należysz do zaawansowanych.
– No bo też należę. Liczyłyśmy klawisze, gdyż tak chciałam. Pianino ma niesamowicie dużo klawiszy, wiedziałeś o tym? To jakby jedna wielka rodzina, w której niektórzy są biali, a inni czarni. Nie ma się zatem co dziwić, że często grają sobie na nerwach albo nawet fałszują: ciotki, wujkowie, kuzyni i mnóstwo, mnóstwo dzieci. No cóż, życie jest jak wiązanka róż, bez zadrapań ani rusz. Lepiej opowiem ci bajkę. Chcesz usłyszeć? Nie obawiaj się, nie zanudzę cię, jest bardzo krótka, wymyśliłam ją podczas lekcji muzyki i opowiedziałam nauczycielce. Ty też jesteś kimś w rodzaju bohatera bajki, czyż nie, Askeladden? Inaczej nie woziłbyś małych muzułmanek po Niemczech, tylko siedziałbyś za piecem w tej swojej Norwegii i grzebał w popiele. To jak, mam opowiadać?
– Opowiadaj, trochę czasu jeszcze mamy.
– Słuchaj zatem uważnie. Zając bawi się na łące, śmieje się i fika koziołki. I wtedy przybywa nosorożec i zabija zająca. Na to przychodzi słoń i mówi do nosorożca: „Dobrze to zrobiłeś!”.
Askeladden wciska sprzęgło i mercedes toczy się powoli na wolnym biegu, aż przystaje przed czteropiętrowym blokiem.
– Jak ci się podobała?
– Twoja bajka?
– A cóżby innego! Moja nauczycielka od pianina nic nie powiedziała, zupełnie nic. Chcesz mnie też zbyć milczeniem? Powiedz, co sądzisz o mojej bajce?
– Jest prawdziwa. Ludzie nie lubią prawdziwych bajek.
– Może i masz rację.
– Nie powinnaś opowiadać innym tej bajki.
– Dlaczego?
– Tak będzie lepiej.
– Dla ludzi?
– Nie, dla ciebie.
– Ja się nie boję. Ja wiem, w jaki sposób zabija się zające, widziałam to. Zające zabija się tak samo łatwo jak ludzi. Ja tam byłam, widziałem mężczyzn z nożami i karabinami. Widziałam ich, jak wchodzili do naszego domu i co robili. W porządku, Askeladden, tu masz należność za kurs, reszty nie trzeba.
– Zatrzymaj te pieniądze i kup sobie coś fajnego.
– Fajnych rzeczy nie dostaniesz za pieniądze, to powinieneś wiedzieć lepiej ode mnie, bo jesteś trochę starszy. Weź i idź wreszcie coś zjeść. Wyglądasz, jakbyś dzisiaj jeszcze nic nie jadł. Jedzenie jest najważniejsze, twierdzi mój tata, a on dobrze wie, o czym mówi. Wcześniej wiele razy był głodny. Bierz pieniądze, moim rodzicom dobrze się teraz powodzi. I siedź, nie ruszaj się, nie musisz mi pomagać, sama dam sobie radę!
Chadidża wysiada ostrożnie, poprawia plecak i zatrzaskuje drzwiczki taksówki za sobą. Stoi przez chwilę na chodniku, jakby zbierała siły. A potem oddala się w kierunku bloku, podskakując na jednej nodze i zaciskając dłonie na uchwytach dziecięcych kul.

Pierwodruk: 2014. Antologia współczesnych polskich opowiadań. Szczecin 2014, s. 231-234